mailto

Wszelkie prawa autorskie zastrzeżone. Przedruk, cytowanie lub dokonywanie wyciągów z tekstów umieszczanych na tej stronie wymaga pisemnej zgody autora grzegorz@mailcity.com



"Lewy interes"

Autora reprezentuje Agencja Dramatu i Teatru ADiT

Lewy interes, (2001) - sztuka w dwóch aktach.



Grzegorz Górski                                                                                                                      Czerwiec 2001

Komedia
Tytuł: Lewy interes.

Osoby:
Wiele osób, dla utrzymania napięcia nie mogę wymienić na wstępie.
7 mężczyzn (dwóch gra podwójne role)
3 kobiety (jedna gra podwójną, a jedna potrójną rolę)
 
 

AKT I


(Alejka w parku, ławeczka, stolik do gry w szachy, przy stoliku dwóch starszych panów gra w szachy i rozmawia, obok ławeczki na małym postumencie stoi niewielki gazon a w nim kwitnący bratek)

Wiktor:
Panie Janku, patrz pan, to jest niepojęte, żeby ludzie takie rzeczy teraz wyprawiali, napady, kradzieże, morderstwa na porządku dziennym, kiedyś tego nie było. (przesuwa pionek)

Janek:
Było, panie Wiktorze, tylko się o tym tyle nie mówiło, cenzura była, tak, tak cenzura. Świat wcale tak bardzo się nie zmienił. Ludzkiej natury pan łatwo nie przerobisz, po prostu się o tym nie mówiło, nie pisało tyle na ten temat.  (wykonuje ruch na szachownicy) To jest jak kolejna moda, każde wiadomości zaczynają się od tego, kto kogo zabił, co ukradł, gdzie jaki wypadek, mówię panu - jakaś parszywa moda, ile to sfrustrowania w ludziach budzi, niepewności ...

Wiktor:
Na głowie stoi, panie Janku, wszystko na głowie. Strach na ulicę wyjść, a pan mówisz, "że tak było, tylko nikt o tym nie mówi". Nie, panie Janku, tak to nie było, to świat się zmienił i pchnął ludzi to tego jakiegoś zdziczenia, pieniądz się liczy, tak tylko pieniądz, pogoń bez celu, bo pieniądz to nie jest żaden cel, to powinien być środek. Żyje się nie po to, aby zarabiać, ale zarabia, żeby żyć. O, tu się wszystko przekręciło. Szach, panie Janeczku (zaciera ręce z zadowoleniem), szach, no co pan na to?

Janek:
Malutkie posunięcie gońcem (wykonuje ruch) i tracisz pan królówkę. Ja panie nie jestem przeciwny postępowi, ale trzeba odróżnić prawdziwy postęp, od fikcji postępu. Niby dobrze się to nowe nazywa, wszyscy o tym mówią, za oko to, to chwyta, ale na manowce, panie Wiktorze prowadzi, na manowce. Złuda taka, kolejna sztuczka, żeby oczy zamydlić, ludzi w pole wyprowadzić.

Wiktor: (ruch na szachownicy)
Tak w pole, szach mat, co, pewnie pan myślałeś, że bez królówki, to już mata pan nie dostaniesz? (najpierw bardzo zadowolony, a po chwili kładzie rękę na sercu, wzdycha) Nawet taka maleńka podnieta może mnie zabić. Tak doktór powiedział. Uwierzysz pan? Ta pompa ssąco-tłocząca może stanąć z byle powodu ...

Janek:
E tam, panie Wiktorze, ta pompa jak pan mówisz - to jedyne co nam zostało, a doktory ... (macha ręką, wykrzywia twarz) Równie dobrze ja bym mógł panu doradzać a pan mnie. 

Wiktor: ( z powątpiewaniem)
Tak pan myślisz? Co prawda, na podstawie swoich doświadczeń, chorób, przeżyć - muszę panu powiedzieć, że niejedną dolegliwość mógłbym rozpoznać i niejedno remedium zastosować. Tak, mam niemałe doświadczenie w tym względzie, choć nie ukrywam, że wolałbym nie mieć ... - życie niczego mi nie oszczędziło ...

Janek:
A widzisz pan, ja mam też całą masę swoich doświadczeń, trochę innych niż pan, trochę takich samych - razem moglibyśmy stworzyć całkiem niezłą spółkę z nieograniczoną nieodpowiedzialnością. Moglibyśmy ludziom pomagać. Panie Wiktorze, proponuję panu - zabawmy się w doktora. Co pan na to? Moglibyśmy wzajemnie konsultować przypadki - co ciekawsze oczywiście, odsyłać nawzajem do siebie pacjentów ...
(mruży oko), co ładniejsze pacjentki ... , hm? (Alejką przed rozmówcami przechodzi bardzo atrakcyjna kobieta, dość kuso ubrana, Janek wskazuje ją ruchem głowy) No, co pan na to?

(Kobieta przechodzi, Janek i Wiktor oglądają się za nią, Wiktor znowu chwyta się za serce i mówi)

Wiktor:
A bo ja wiem, o jakiej niby specjalności pan myślałeś?

Janek:
No, nie żadnej takiej co wymaga zaplecza, laboratorium, jakiejś tam aparatury ...
Ja myślę - psychoanalityk, o, to jest to! Siedzisz pan, wysłuchujesz pacjenta, nawet zdrzemnąć się możesz w międzyczasie, a ludziom pomagasz, bo to, wiesz pan, niektórym pomoże jak się wygadają. Doświadczenia życiowego mamy o (wskazuje powyżej głowy) potąd, a jak coś nie będziemy wiedzieli skonsultujemy się razem, to nawet lepiej, poważniej będzie wyglądało ... Wiesz pan, drobna opłata, pacjent lepiej się poczuje, my do renty dorobimy, ... żadna inwestycja, no co? - biurko, leżanka, kilka książek, dobry garnitur i poważna mina, nawet jak będą jakieś głupoty opowiadać ... Ot i cała inwestycja.

Wiktor:
Ale czy to jest legalne, panie ...

Janek:
A co w tym ma być nielegalnego, że ktoś chce się u pana w pokoju na leżance położyć i pierdoły, za przeproszeniem, opowiadać. No sam pan powiedz ...

Wiktor: (jeszcze ciągle niepewnie)
A bo ja wiem, no niby nic, ale ... jak chcesz pan pacjentów złapać, na tę ... psychoanalizę. Powiesz pan komu, że doktor psychoanalityk jesteś i już pana mają, gdzie papiery ...

Janek:
Na tym właśnie będzie polegała nasza spółka. Ja nie powiem, że jestem doktor psychoanalityk, to pan powiesz, że znasz kogoś, kto jest w tym dobry, że pomógł wielu ludziom. A ja wcale sam się nie będę afiszował, kojarzysz pan, ja nic nie wiem ... Natomiast ja znam kogoś, pana oczywiście, a słyszałem, że chyba on jest doktor, ale pewny nie jestem ... , no po znajomości przyjmie, bo ludzie do niego w kolejkach stoją ... Rozumiesz pan? Rączka w rączkę ... Zajmujemy się tylko wysłuchiwaniem ludzkich kłopotów, trosk, problemów, czasem coś z własnego doświadczenia poradzimy, no, kto o to może mieć pretensje?

Wiktor:
No, nie może. Ludziom rzeczywiście lepiej się robi jak się wygadają, wyrzucą z siebie różne sprawy, pozbędą się nawarstwiających się problemów, porozmawiają sobie z kimś obcym, ale zaufanym ... tak, ja nawet teraz czuję do tego powołanie. Każdy człowiek właściwie powinien być po trosze takim terapeutą ...

Janek: (uśmiechnięty wyciąga rękę do Wiktora)
To co? układ stoi?

Wiktor: (podaje mu dłoń)
Stoi! Zabawmy się w doktora ... To gdzie pan planujesz otworzyć tę poradnię, przychodnię, ośrodek ... jak chcesz pan to nazwać?

Janek:
Nie planujesz pan, tylko planujemy razem. Jak spółka to spółka. Jak nazwiemy?
Nie może być zbyt oficjalnie, bo ktoś się zaraz przyczepi, nie może też być całkiem byle jak, bo ludzie nie będą przychodzić. Nazwa musi budzić zaufanie, a i lokalizacja jest istotna, no wie pan, nie jakaś pokątna pakamera na peryferiach. 

Wiktor:
Nie, absolutnie. Najciemniej jest pod latarnią, może otworzyć naszą firmę w samym centrum, koło jakiej ambasady, szpitala, policji - wiesz pan ile ludzi sfrustrowanych, zawiedzionych tam się codziennie przewija ...

Janek:
No tak, ale nie mieliśmy się w ten sposób reklamować. Rozumiesz pan ... papiery. Kto z nas chce mieć kłopoty.

Wiktor:
Nikt nie chce mieć kłopotów, ale trzeba iść na całość. Oficjalnie będziemy świadczyć usługi dla ludności, jak każda przyzwoita firma, możemy ją nawet zarejestrować zgodnie z wszystkimi przepisami. Nie wspomnimy tylko, że o psychoanalizę tu chodzi. No panie Janku, przecież jak wróżka może otworzyć swój własny biznes, czytać oficjalnie z kart, czy kryształowej kuli i ludzie do niej chodzą, to dlaczego my nie możemy założyć ... na przykład Spółdzielni Wysłuchiwania Cudzych Problemów. Ludzie potrzebują się wygadać ...

Janek:
Może masz pan rację. Tylko musimy popracować nad nazwą, ta mi jeszcze jakoś nie leży. Tak, jak pan mówisz, ludzie potrzebują się przed kimś wygadać, idą do lekarza, ten ich bada, różne próbki weźmie do analizy, przepisze lekarstwo, ale to nie wszystko, człowiek w kłopocie, z problemami - potrzebuje rozmowy, bratniej duszy, wzmocnienia, żeby nie powiedzieć, wskrzeszenia w nim nowej wiary ...

Wiktor:
No to może nazwiemy firmę "Nowa wiara", albo "Wskrzeszanie nowej wiary" ...

Janek:
Panie Wiktorku, z taką nazwą daleko nie zajedziemy, zbyt duże lobby mamy przeciw sobie. Nazwa musi być nic nie mówiąca, a równocześnie mówiąca wszystko, krzycząca swoimi literami, rzucająca się w oczy, łatwa do zapamiętania. Co pan powiesz na nazwę "Wskrzesznica"?

Wiktor:
Jakaś sycząca i kojarzy mi się z Łazarzem ... A tak a propos, czy wierzysz pan w reinkarnację?

Janek:
Nie wiem, chyba nie, ale nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Co też panu do głowy przyszło?

Wiktor:
A tak mi się skojarzyło, właściwie ta rozmowa naprowadziła mnie na to dawne wspomnienie. Mam dowód, że reinkarnacja istnieje. Wiesz pan co mi się raz przytrafiło?

Janek: (wzrusza ramionami, robi zdziwioną minę, nic nie mówi)

Wiktor:
Miałem kiedyś pekińczyka, bródka taka śmieszna, mądre ślepka, urocze takie, mówię panu. Przywiązał się do mnie, taki prawdziwy przyjaciel - mogłem tak o nim śmiało powiedzieć. Wiem, że to śmiesznie brzmi. Razu pewnego wstaję rano, idę do jego drewnianej budki ...

Janek:
Pekińczyk w budzie, przecież to domowy piesek ...

Wiktor:
Domowy, ale w lecie lubiał sobie siedzieć w ogródku, nawet na noc tam zostawał, zawsze ciekawiej było, a to kot przeszedł bokiem a tu wróbelek ..., no wie pan ... Więc idę rano do jego drewnianej budki z miską mięsa - bo on tylko surowe lubił, wie pan, patrzę a tu zdechło stworzonko ...

Janek:
I to jest pana dowód na reinkarnację?

Wiktor: (spogląda na Janka, chwilę się zastanawia)
A co też pan mówi, no niby, żeby mogło reinkarnować, to najprzód musi ... no rozumie pan, zejść ... Tak. No więc zdechło stworzonko. Ja się do pracy śpieszę - co tu robić? Za szpadel chwyciłem, bo myślę sobie - no, nie zostawię tak (rozkłada ręce, skrzywiona mina). Zakopałem w ogródku pod bzem, no co niby innego miałem zrobić?  Wracam po pracy do domu, patrzę, a tu w budce rośnie prześliczny kwitnący bratek - w tym samym miejscu, panie, co mój pekińczyk zawsze stał czekając na jedzenie. Rozumie pan? - niby bratek, ale widzę - ta sama mordka, wąsy, takie mądre oczka - patrzy ci na mnie, zadowolony, no niby ogonkiem nie merda, bo nie ma. Zatkało mnie w pierwszej chwili, ale nie mam wątpliwości - to był on, mój pekińczyk - reinkarnował omlże na moich oczach.

Janek:
Coś tu się nie zgadza, zdawało mi się, że reinkarnować można tylko do organizmu, który jest na tym samym poziomie, albo wyższym, a nie wstecznie - pekińczyk do kwiatka? Mówię panu coś tu jest nie tak ...

Wiktor:
A co pan mówi! Zresztą jak pan widzi - mam dowód! A czy w górę, czy w dół - to mnie w ogóle nie interesuje, to nie mój problem. Ja wtedy miałem zupełnie inny problem, rozumie pan? Czym go karmić? - podlewać, czy może surowe mięso dawać jak dawniej. Przecież nie po to reinkarnował, żeby teraz zdechnąć z głodu.
Pobiegłem zaraz do jednego sąsiada, do drugiego, podzielić się dobrą nowiną, no wiesz pan - taka sensacja. Namacalny dowód na tą reinkarnację mam w ręce, no NA-MA-CAL-NY panie (klepie się po otwartej dłoni). Pytam ludzi czy mu mięso dawać, czy podlewać. Sąsiedzi przyszli, popatrzyli, potem jakiś gość przyjechał dać mi coś na uspokojenie. Tłumaczę mu jak durnemu jakiemuś, ... ech, (macha ręką z rezygnacją) panie, mówię panu, mają oczy a nie widzą, mają uszy a nie słyszą. Ja swoje, a oni swoje. Tak mi się z tą "Wskrzesznicą" skojarzyło. Oj, niedobra nazwa!

(Alejką nadchodzi starsza pani z siatkami)
Janek:
Patrz pan, nie uwierzyli panu, sam nie zobaczysz - to nie uwierzysz. Taka ludzka natura ... No, ale nazwa, nazwa musi być. "Reinkarnacja", "Powrót", "Spółdzielnia Powrót", co by się ludziom bardziej podobało? Mam pomysł, zapytajmy. - "Proszę pani" (zwraca się do przechodzącej) Niech pani usiądzie na moment. Dźwiga pani te siatki, niech pani spocznie ...

Pani z siatkami: (spogląda niepewnie)
A ja zaraz policję zawołam ...

Janek: (głośno do Wiktora)
Patrz pan, człowiek z sercem wychodzi na przeciw drugiemu człowiekowi, a tu policją straszą. Ludzie już za grosz sumienia nie mają. 

Wiktor:
Homo homini lupus ...

Pani z siatkami: ( z zaciekawieniem do Wiktora)
Pan z zagranicy?

Wiktor:
Nie, nie z zagranicy. Pani wie, za moich czasów to w szkole jeszcze łacinę wykładali, a teraz mówią - martwy język ...

Janek:
"Za moich czasów" - widzi pan to jednak czasy się zmieniają, ale wcale nie na lepsze.

Pani z siatkami:
E, panie, co tu dużo gadać. Człowiek teraz niepewny co spotka go za rogiem ulicy. Krzyku tyle narobili o rewolucji postępu, wszystko gdzieś goni, nie zauważa się dnia codziennego, chwili obecnej, tylko do przodu, do przodu. Jakiś wyścig taki, ale celu nie widać ... przeszłość goni przyszłość, a gdzie podziała się teraźniejszość, gdzie jest czas na "dzisiaj", na "tu i teraz" ...

Janek:
No właśnie, a co to właściwie jest ta teraźniejszość?

Wiktor:
Przestrzeń między dzisiaj a wczoraj
Taka wąska szczelina w podłodze.
 

Pani z siatkami: (patrzy ze zdziwieniem)
Proszę pana, jej prawie nie ma. Na osi czasu to jest punkt w którym spotyka się przeszłośc z przyszłością. Człowiek pędzi w tym wagoniku po osi czasu, jak w kolejce linowej, wyciągnie rękę do tyłu - jego ręka jest w przeszłości, wyciągnie rękę do przodu - dotyka przyszłości, a teraźniejszość jest gdzieś w nim, w środku, i dlatego jej nie ma ...

Janek:
Tak, to jest dowód nie wprost, że skoro coś jest, to tego nie ma ... To wszystko jest jakieś smutne ...

Wiktor:
Wprost przeciwnie, skoro teraźniejszość jest w nas samych, oznacza to, że w nas jest ten punkt zetknięcia się dwóch nieskończoności - tego co było i tego co będzie. Jesteśmy więc pępkiem czasu, a jeśli miałoby nie być teraźniejszości, tak jak pani mówi, to oznaczałoby, że i nas nie ma ... Teraźniejszość jest, bo my tworzymy teraźniejszość, a ona jest w nas ...

Pani z siatkami: (uradowana)
Każdy ma swoją własną teraźniejszość, w końcu coś mam, czuję się bogatsza, szłam ze sklepu i zastanawiałam się, jak związać koniec z końcem, (podnosi się, bierze siatkę, spogląda na nią, leciutko macha) ...ale teraz, dzięki tej rozmowie, czuję się jak właścicielka skarbu, posiadam coś czego nikt mi nie odbierze, małe to takie, niewymierne, ale bez tego, tych obu nieskończoności też by nie było, przecież to budzi świadomość potęgi, beze mnie nie byłoby ani wczoraj ani jutra. Ja czas trzymam w dłoni, mam go w garści ... (spogląda na siatkę) Muszę lecieć bo kurczak mi się rozmraża, dodaliście mi panowie skrzydeł..
(podnosi siatki i odchodzi szybkim krokiem)

Janek: (woła za nią)
Ale, proszę pani, jak nazwała by pani taką przychodnię? (macha ręką) Nic, już odeszła, a my dalej nie mamy nazwy dla naszej firmy ...

Wiktor:
Ale pomogliśmy jej, poczuła się lepiej, dodaliśmy jej skrzydeł, sama to powiedziała ...

Janek:
Chyba nie nazwiemy naszej firmy - wytwórnią skrzydeł. Chociaż ... kto wie, kto wie ...

Wiktor:
Niech pan głupstw nie plecie, panie Janku, my tu o nieskończoności, a pan tak przyziemnie ...

Janek:
Skrzydła?  Przyziemnie? A to się panu udało. Ikar by się uśmiał. "Ikar" - o to jest dobra nazwa, "Spółdzielnia Ikar", "Przychodnia Ikar", a może "Porozmawiaj z Ikarem"?

Wiktor:
Fantazja pana ponosi, ale fantazja - kawalerska rzecz, hm???, "Porozmawiaj z Ikarem", Hm. Niech tak na razie zostanie, taka nazwa robocza.

(Z lewej strony nadchodzi pan w palcie, pilnie spogląda pod nogi, rozgląda się na lewo i prawo, wyraźnie czegoś szuka)

Pan w palcie: (spostrzega Wiktora i Janka)
Nie widzieliście panowie złotego zęba?

Janek: (z dużym zdziwieniem)
Złotego zęba?

Wiktor:
Czy tak wabi się pana pies?

Pan w palcie:
Co też pan, czy ja jaki Indianin jestem, jakiś Ryczący Bawół czy co, żebym tak psa nazwał? O tu panie (pokazuje palcem) - korona mi wypadła, cholera nadała na stare lata próbować gumę do żucia. To jest dla gówniarzy, do tego trzeba mieć mocne zęby ...

Janek: (rzuca porozumiewawcze spojrzenie Wiktorowi)
Powinien porozmawiać pan z Ikarem ...

Pan w palcie:
A po co?

Wiktor:
Nie chce pan porozmawiać na ten temat, przeanalizować sytuacji, przepuścić wszystkiego przez pryzmat czasoprzestrzeni ...

Pan w palcie:
Nie! Ja chcę znaleźć ząb, i tyle. O czym tu gadać? Czy ja wyglądam na jakiegoś świra, który ma czas na takie rzeczy, jak pan mówił czasoprzestrzeń, E, panie ...
(macha ręką i zaczyna odchodzić rozglądając się bacznie po alejce)

Janek:
A może to pański ząb nie chciał być z panem, wybrał wolność, stale zmuszał go pan do pracy jak jakiegoś niewolnika. Co pan jada, proszę pana, raczej twardą strawę, czy miękką ...?

Pan w palcie: (wraca się, mówi mocno zaniepokojony)
Ostatnio nawet miękko jadłem. Tak, to ta guma do żucia ...

Wiktor: (kiwając posępnie głową, ze znawstwem tematu)
Oszukiwał go pan gumą do żucia, oj nieładnie, to przecież nie jest do jedzenia. Męczył się, pracował, a tu nic, kalorii nie przybywa, łaknienie jak było tak i jest, a to przecież nie jego wina, podwaja więc wysiłki, aby napełnić strumień krwi swojego właściciela, czyli pana - zdrajcy, chylomikronami, peptydami, cukrami, a tu nic, pomimo jego zabójczego wysiłku. Ja bym na jego miejscu także uciekł, zbuntował się ...

Janek: (kręci głową, cmoka)
No wie pan, to było nieludzkie.

Pan w palcie: (przestraszony i zbity z tropu)
A-a-le, (zaczyna popłakiwać), co ja teraz zrobię, furtka w gębie, ani się uśmiechnąć, ani nagryźć porządnie ...

Janek:
Porozmawiaj pan z Ikarem ...

Pan w palcie:
A gdzie ja go mogę znaleźć?

Janek: (za plecami Pana w palcie pokazuje Wiktorowi, aby usiadł na ławce)
Siedzi na ławce, jest tuż obok, jak dobry sąsiad ...

(Pan w palcie odwraca się, podchodzi do ławki i siada zrezygnowany)
Pan w palcie:
Mój złoty ząb mnie opuścił, źle go traktowałem, tyranizowałem, kazałem nagryzać co twardsze kęsy, oszukiwałem niezjadliwą strawą, byłem złym właścicielem dla mojego złociutkiego, kochanego ...

Wiktor:
I tu pan jest w błędzie. On nigdy nie miał lepszego właściciela, bo pan był jego jedynym właścicielem. On nie zaznał innego życia, a teraz - podarował mu pan wolność, czyż może być piękniejszy gest. Napracowałeś się mój złociutki, teraz odpocznij, podróżuj po świecie. Kiedyś, za sto, co ja gadam, tysiąc lat, jakiś archeolog robiąc wykopki na pustyni, która przykryje ten teren, natrafi na pański ząb, złotą kruszynkę, będzie próbował dopowiedzieć sobie cała historię tego zdarzenia sprzed tysiąca lat. Zazwyczaj jak archeolog znajduje ząb, obok jest czaszka, a tu nic, to był "wolny ząb" ...

(Pan w palcie uśmiecha się ukazując furtkę w uzębieniu)

Janek:
Pierwszy wolny ząb z jakże zjadliwej epoki przemocy.

(wszyscy zadumają się na chwilę)
Janek:
Jest pan nie lada szczęściarzem, to pan rozpoczął to dzieło, ba, to już się dokonało, musi tylko poczekać na swoje odkrycie, pana gest przerósł swoją epokę, ludzkośc nie dorosła do tego, aby to teraz docenić ...

Wiktor: (ściskając rękę Panu w palcie)
Gratuluję panu cywilnej odwagi.

Janek: (kłania się)
Mistrzu, od pana muszę jeszcze dużo się nauczyć ...

Pan w palcie: (Jak bohater, z zadartą głową, odchodzi)
Pozdrawiam was serdecznie, a to (wskazuje na furtkę) będę nosił na dowód mojego szlachetnego uczynku, uczcie się panowie, uczcie ...

Wiktor: (spoglądając za odchodzącym)
No i patrz pan, następna osoba, której udało nam się pomóc. Odchodzi szczęśliwy. Niedawno rozpoczęliśmy nasze przedsięwzięcie, na zwykłej ławce w parku, a sukces - goni sukces.

Janek:
Czy my potrzebujemy tego wszystkiego (zatacza rękoma okrąg) no wie pan, gabinetu, leżanki, tych jakiś garniturów, książek ... Przecież to samo się układa, w ręce włazi ...

Wiktor:
Ale grosza żadnego pan nie zobaczyłeś, prawda? Właśnie do tego potrzebna nam cała ta otoczka, ten kokonik, ta aureola, która uskrzydli Ikara. Ludzie nie doceniają tego co dostają za darmo. Patrz pan, mają policję - a wynajmują prywatnego detektywa, mogą porozmawiać z rodziną - idą do znajomych, nieznajomych, a czasem do wróżki. Chcą zagrać w Toto Lotka - kupują książki o różnych systemach i płacą podwójnie za swoją przegraną. U nas nie ma przegranych, ponieważ my nic nie oferujemy, to oni oferują nam swoje zwierzenia i są wygranymi, bo my to akceptujemy, przelewamy na siebie część ich trosk, zmartwień ...

Janek: (w zadumaniu)
Ładnie pan to ująłeś, u nas nie ma przegranych, z nami można tylko zyskać, bo my nic nie oferujemy ... (jak gdyby przebudza się z zamyślenia) Czy to aby nie jest antyreklama? Jak to nic nie oferujemy? Oferujemy naszą akceptację, nasze uszy, sumienia, oferujemy dobre słowo ...

Wiktor:
Czyli "nic" -  w sensie materialnym, bo o ten wymiar chodzi w tym naszym bezsensownym świecie. Co innego u nas, w naszej poradni - tu panuje inny wymiar. Nas nic to nie kosztuje, a możemy pomóc, a może nawet grosz jakiś kapnie ...To jest przerażająco genialne!

(Z prawej strony sceny wchodzi reżyser, we flanelowej koszuli, dżinsach)

Reżyser:
Nie, nie, (wchodzi machając rękami) panowie, nie tak, to jest genialne odkrycie, musi pan to powiedzieć z większą radościa. Pan Janek też niech zęby szczerzy, chyba nie muszę przypominać, że to miała być komedia, a wy mi tu takie filozoficzne gadki, na dodatek na smutną modłę ...

(Panowie unoszą teksty, które leżą na stoliku, schowane za szachami)

Wiktor:
Tak jest w tekście, może mamy się z tego śmiać????

Reżyser:
Dobrze wiem co jest w tekście, ale to ma być na wesoło, tak chciał autor, o widzicie (pokazuje na swój tekst) na pierwszej stronie napisał - "KOMEDIA", chyba nie chciał nikogo na widowni do łez doprowadzić, panowie - z jajami! No idziemy dalej, bardziej na wesoło (cofa się, siada na krzesełku, po które sięga za kulisę, w prawym rogu sceny, plecami do widowni)

(Panowie ukrywają teksty na stoliku za szachami, poprawiają garderobę, spoglądają po sobie, wzruszają ramionami)

Wiktor: (mówi do reżysera)
Nie widzę problemu, po prostu myślałem, że my tu na poważnie pracujemy ...

Reżyser:
A nie, nie, to się pan pomyliłeś. My pracujemy - bardzo poważnie, ale nad bardzo niepoważną sztuką, stąd poluzuj sobie pan i idź w tany. Jak się bawić , to się bawić. Portki sprzedać, frak zastawić ! (Wiktor i Janek podrywają się gotowi iść w tany) Stop! (Wiktor i Janek zastygają w pół kroku) Sceneria mi się nie podoba. Przerabiamy (klaszcze w dłonie) Panowie! (na scenę wchodzi kilka osób) Przestawiamy wszystko, to (wskazuje na ławkę i stolik) won, teraz to będzie gabinet psychoanalityka. Kolejna scena, (przerzuca kartki skryptu). Rozumiecie! Uwspółcześniamy, wyrażamy głębię, wstrząsamy najgłębszymi zakątkami duszy widowni. (zaczyna się potworne zamieszanie, wynoszenie, wnoszenie przedmiotów, pojawia się biurko, leżanka, opuszczona zostaje dekoracja przedstawiająca ścianę biblioteczną. Na swoim miejscu pozostaje  - teraz stoi koło biurka - gazon z kwitnącym bratkiem ). Biały fartuch dla pana Janka, kilka pielęgniarek też się przyda, tylko mają mieć króciutkie fartuszki. (pojawiają się dwie pielęgniarki, drobią kroczkami) Ale jeszcze nie teraz, i co się tak pchają (pielęgniarki wychodzą obrażone, wzruszają raminami i zadzierają nosy do góry) No i jak to teraz wygląda?

Wszyscy: (na zmianę)
Dobrze.
No, bardzo dobrze. Jak w gabinecie.
Ja byn dodał trochę mebli ...
Ale nie trzeba. Ja bym nic nie dodawał. A może bym ujął.
Pan jest genialny, panie reżyserze ...

Reżyser:
Dobra! Robimy teraz przerwę! Przerwa!

K U R T Y N A



 
 
 
 

AKT II





(Sceneria jak przed przerwą. Pojawia się reżyser)

Reżyser:
No, gdzie są wszyscy? Co to szkoła, dzwonek jak na lekcję na was trzeba? (Schodzą się kolejne osoby) No szybciej, szybciej! Dorośli, a jak dzieci! (Wchodzi Janek w białym fartuchu) Panie Janku, siada pan za biurkiem, pan (wskazuje na jednego z mężczyzn) na leżankę. Będzie pan robił za pacjenta. Cisza! Wszyscy ze sceny! (wszyscy wychodzą, Janek siada za biurkiem, mężczyzna1 kładzie się na leżankę, reżyser siada bokiem do widowni, w prawym przednim rogu sceny). Jedna pielęgniarka do mnie! (pojawia się pielęgniarka 1, reżyser klepie ją w pośladek) Klaps! No, możesz już odejść (pielęgniarka wychodzi, znowu się obraża) Jak ja lubię tę robotę. No do roboty, panowie, Cisza!

Mężczyzna1: (z leżanki do reżysera)
Już mam zaczynać? (reżyser podnosi się, zaciska zęby, zwija dłonie w pięści) Ja rozumiem, już zaczynam. Nie trzeba się denerwować.

Załamuje mnie niepewność. Kiedyś dawno temu pracowałem w wywiadzie - to była pewność. Wszystko dało się przewidzieć, wykalkulować, każdy ruch przeciwnika, moją kontrakcję, kolejne posunięcie i kolejne - to była gra, ale gra, która miała swoje reguły. W życiu tak nie jest. Po wojnie zmieniłem profesję, zajmowałem się zupełnie czymś innym. Kilka lat temu byłem w służbowej podróży do Paryża ze swojego nowego przedsiębiorstwa. Wie pan, panie doktorze, te paryskie kobiety ... eh, są niezwykle inteligentne. Piłem raz wieczorem kawę w kawiarni, gdy przysiadła się do mnie taka jedna. Ja ani w ząb nie rozumiałem francuskiego, więc nie mogliśmy się dogadać. Narysowałem więc na kartce nutę, a ta od razu zrozumiała, że chcę tańczyć. Gdy wróciliśmy do stolika ona narysowała na kartce łóżko. Do dziś nie wiem jak ona się domyśliła, że jestem dyrektorem fabryki mebli!

Janek:
No wie pan, to nie do ...

Mężczyzna1:
Właśnie, nie do pomyślenia, jak ona to odgadła, czyżbym miał to na czole wypisane? W wywiadzie uczono nas, aby nie rzucać się w oczy, być podobnym do tłumu, nie wyróżniać się. Bohaterem mojej ulubionej powieści jest przestępca o nazwisku Wieńczysław Nieszczególny, zna pan doktor może, (Janek zaprzecza niepewnie ruchem głowy), nie szkodzi, on był cały taki "nieszczególny", nikt z poszkodowanych nigdy nie mógł podać jego rysopisu, żadnych cech, znaków szczególnych - bo on był nieszczególny. Nieszczególny do tego stopnia, że w swojej nieszczególności przesadził i tak go złapali ...

Janek: (łapiąc się za głowę)
Niesamowite ...

Mężczyzna1:
Dokładnie jak pan mówi - "niesamowite". Jak ona wiedziała? Albo, kiedyś rzucono mnie na teren wroga, zorganizowałem tam małą grupę sabotażową. Pewnego dnia, przebrany we wrogi mundur, wchodzę do samego gardła nieprzyjacielowi - do dowództwa ich wywiadu, wyobraża pan sobie, już głębiej nie można ...

Janek: (przewraca oczami)
Mój Boże ...

Mężczyzna1:
To jeszcze nic, wchodzę, witam się grzecznie, a tu jeden taki wyższy stopniem, patrzy mi prosto w oczy i mówi do mnie - Hans, od kiedy nosisz majtki w kwiatki. Zgłupiałem, mówię panu, myślę kocioł, sprawdzam drogi ucieczki, drzwi, okno, przez głowę przelatują mi wszystkie ostatnie rozmowy, spotkania, setki twarzy, kto mnie wydał. Aby zyskać na czasie mówię na wszelki wypadek -Bruner ty świnio ...

Janek:
O to ja to widziałem ...

Mężczyzna1:
Był pan tam (unosi się, jest zaniepokojony, zaczyna rozglądać) był pan tam ...

Janek:
Nie, w telewizji widziałem, film taki, wie pan ...

Mężczyzna1: (uspokaja się)
W telewizji, powiada pan, to oni już o tym film zdążyli zrobić? A czy widział pan ile w tym było tragedii, niepewności, no o majtkach w kwiatki wiedziała tylko łączniczka Marusia ...Ja rękę na kaburę, muszę się bronić, łatwo mnie nie wezmą, ciśnienie mało skroni mi nie rozsadzi, a Bruner mówi - nie kombinuj Hans tylko zapnij rozporek. Myślałem, że zemdleję, nagła ulga, ja już biały tunel widziałem, życie przeleciało mi przed oczami jak pośpieszny do Krakowa ...

Janek:
Jak pan mówiłeś?

Mężczyzna1:
Nie, jak rozporek zapinałem, rzuuuum (gwałtownie przekręca głowę), o tak mi życie przeleciało przed oczami. Moje nerwy są jak strzępki u starego muchomora ...

Janek:
Chyba będę musiał pana skonsultować z moim kolegą, on się zna na grzybach ..., znaczy, chciałem powiedzieć, on też wojnę przeszedł. Sprawa jest skomplikowana. Widzi pan ...

Mężczyzna1:
Ale skąd wiedziała, że ja meble robię?

Janek:
Właśnie to chcę panu wytłumaczyć. To się nazywa intuicja. Panu także nieraz się przytrafiło skorzystać z usług intuicji. Intuicyjnie narysował pan nutę, przecież pan muzyk nie jesteć, czy to była cała nuta?, czy półnuta?, "D" czy "H",
 za przeproszeniem? (mężczyzna1 kręci głową, wzrusza ramionami) a nie wiesz pan, bo muzykiem pan nie jesteś. Skorzystałeś pan z usług przecudownej instytucji intuicji. Ot i cała prawda. Każdy z nas ma trochę tej intuicji w swoim jestestwie, nawet kobieta ...

Mężczyzna1:
No tak, musiała narysować intuicyjnie łóżko, choć sama nie była ani malarką, ani meblarką w swoim jestestwie ...

Janek:
Otóż to! Chociaż kto wie, ale nie o to tu chodzi. Skupmy się na moment nad potęgą podświadomości. Pewna pani, proszę pana, była uczulona na zapach róży. Czujesz pan? (mężczyzna 1 zaczyna wąchać), ale nie o to idzie, czy mnie pan wyczuwa, (mężczyzna 1 dalej wącha, ale teraz w stronę Janka, Janek z desperacją macha ręką). Czy rozumiesz pan co mówię? 

Mężczyzna1: (zauważa swoją pomyłkę)
Acha.

Janek: 
Pewien doktor, mój dobry znajomy, postanowił zrobić eksperyment i pokazał jej sztuczną róże - czyli bez zapachu. (Rozgląda się, wyciąga kolejne szuflady biurka. W końcu znajduje sztuczną różę) Dostałem od jednej pacjentki. Patrz pan!, nic nie pachnie ... (Mężczyzna 1 wącha)  A ona, panie, dostała ataku. No nie powiesz pan, że była uczulona na kształt róży ...

Mężczyzna1:
Niektóre kobiety są uczulone na kształt ...

Janek:
Róży? Nie, panie. To była jej podświadomość, która się dobrała do rzeczywistości omijając nadświadomość cichaczem. Czy pan jesteś pewien, że tego dnia miałeś majtki w róże, znaczy w kwiatki?

Mężczyzna1:
No, niby nie, głowy nie dam ...

Janek:
A widzisz pan, pańska podświadomość wytworzyła całą tę sytuację sztucznie, tak jak sztuczny kwiat zaatakował tamtą panią. Musisz pan wziąć na wodze fantazje swojej podświadomości. Jest to proste, tylko trzeba dogadać się z nadświadomością, jak w wywiadzie, to jest gra i ma swoje reguły. Przemyśl pan to i proszę przyjść za tydzień. Ja porozumiem się z moim kolegą po fachu i nie ma strachu.

Mężczyzna1:
Ulżyło mi, czyli tam nie było żadnego kotła, to w kocioł wpuściła mnie moja wyobraźnia. Jak mogę się odwdzięczyć, no ile się należy?

Janek:
A, powiedzmy, że - co łaska, pan to załatwi z panią pielęgniarką. Do widzenia i do zobaczenia.

(Mężczyzna 1 wychodzi, Janek ociera pot z czoła, przewraca oczami, wzdycha. Wchodzi pielęgniarka 1, trzyma i pokazuje zwitek banknotów, przechodzi koło reżysera)

Reżyser: 
Jak ja lubię tą robotę! (klepie pielęgniarkę 1) Klaps!, Klaps! Przerwa! Słuchajcie, było dobrze, tak, już jest wesoło, a ma być jeszcze weselej. Pamiętajcie (wskazuje na publiczność) tam będą siedzieć ludzie, którzy nie przyszli tu płakać, myśleć i kombinować  - co może "coś tam" znaczyć. Oni przyszli się rozerwać. Rozumiecie! (mówi do pielęgniarki 1) Rozbieraj się (pielęgniarka 1 zaczyna rozpinać fartuszek, reżyser mówi do niej) Ale nie tu na scenie, to potem, teraz przebierz się będziesz następnym pacjentem u naszego psychoanalityka, (przerzuca kartki skryptu), tak, osoba cierpiąca na brak męża (mówi do siebie) Tak, można cierpieć na brak. Panie Wiktorze, (woła, zza kulisy wchodzi Wiktor) proszę za biurko, tak, na krzesełko, teraz pan jeste psychoanalitykiem, wszyscy ze sceny i więcej inicjatywy. Choć w tekście nie ma, to wcale nie znaczy, że autor tego nie myślał. On po prostu pisał między wierszami, albo nie zdążył zapisać. (wszyscy schodzą ze sceny, zostaje Wiktor, reżyser siada na swoim krzesełku)

Wiktor: (odwraca się i krzyczy za scenę)
Dużo pacjentów tam jeszcze czeka?

(wchodzi pielęgnairka 2 z papierami)
Pielęgniarka2: (mówi z lwowskim akcentem)
Ta, kilka osób jeszcze czeka, ta ja nie liczyła, ale stale nowe przychodzą. Widać ludziom tego teraz trza.

Wiktor:
No to prosić, prosić następnego ...

Pielęgniarka2:
Sie robi, nasypali im piasku, już lece (wybiega)

Pielęgniarka 1/ Pani szukająca męża: (wchodzi krokiem wytwornym, wskazuje na leżankę)
Czy tam mam się położyć?

Wiktor:
A ... tak, tak, ... Co pani dolega?

Pani szukająca męża:
Mnie? Nic, szukam doświadczonego mężczyzny (idąc w stronę leżanki spogląda na Wiktora) Czy pan jest doświadczony?

Wiktor:
No ma się rozumieć, od czterdziestu lat żonaty, taaaaak ...

Pani szukająca męża:
Ja nie o tym, to każdy głupi potrafi. Czy pan umie doradzić, użyć wyjątkowo innej części ciała - czyli głowy i doradzić kobiecie. Bo widzi pan, ja spać nie mogę, ciągle myślę o jednym, no wie pan o czym ...

Wiktor:
Oooo, tak, wiem o czym ..., ale to trzeba opanować ...

Pani szukająca męża:
Ale ja muszę ...bo jestem wykończona. Nie mogę jeść śniadania, bo myślę o nim, nie mogę jeść obiadu, bo myślę o nim, nie mogę jeść kolacji, bo myślę o nim, nie mogę spać, bo ... jestem głodn ...

Wiktor:
Na to można łatwo radę znaleźć. Pani jest zakochana ...

Pani szukająca męża:
A kto to panu powiedział?

Wiktor:
No, pani. Ciągle myśli o nim ...

Pani szukająca męża:
Ale nie z tego powodu, wyrzut sumienia mam wielki, moja pierś jest jak jeden wielki wyrzut

Wiktor: (przygląda się piersi, kiwa głową)
Wielki wyrzut ...

Pani szukająca męża: (spostrzega jego wzrok)
Wyrzut sumienia. Nie mogę przestać o nim myśleć. Nawet nie wiem co z nim się stało, nigdy sobie tego nie wybaczę. Jestem teraz jak wrak statku, rzucający się na falach, ale bez macierzystego portu, nie jestem w stanie zawinąć ...

Wiktor:
Rozumiem, nie ma nic gorszego jak niemoc w zawijaniu ...

Reżyser: (odwraca głowę do widowni, pokazuje Wiktora palcem, śmieje się)
Niemoc w zawijaniu, he, he, he ...

Pani szukająca męża: (do reżysera)
To nie jest wcale śmieszne, a poza tym, tego nie ma w tekście ...

Reżyser: (do Wiktora)
Nie ma w tekście?

Wiktor:
A może to jest między wierszami, no sam pan mówił ...

Pani szukająca męża: (do reżysera)
Czy możemy zrobić malutką przerwę, ja muszę ... no po prostu muszę ...
(wybiega)

Wiktor:
Może troszkę bromu ... , e już poszła.

Reżyser: (zły)
Przerwa!!! Przerwa, przerwa. Dopiero była ...
(także wychodzi)

(Wchodzi Janek, siada koło Wiktora, lub na leżance)
Janek: (Wskazuje widownię i mówi do Wiktora)
Oni myślą, że to teatr jakiś, a my tu ciągniemy nasze własne przedsięwzięcie, nawet reżyser uwierzył, że coś tu reżyseruje, choć jest tylko małym pionkiem w całej tej grze (zaciera ręce) Tak, mamy nawet naszego pierwszego świra w majtkach w kwiatki ...

Wiktor:
O którym pan mówisz?

Janek:
Właściwie masz pan rację, wszyscy to świry ...

Wiktor:
Całe to przedsięwzięcie miało sens, nie ma chwili odpoczynku, pacjent pojawia się za pacjentem. Uwierzyłem, że jestem zapracowany i poczułem się zmęczony.

Janek:
A widzi pan. Ale biały fartuszek, książki w tle, leżanka - swoje zrobiły, pierwszy grosz już przyniosły. Właśnie o to chodziło, musi być pełna atmosfera, niepodważalna otoczka ... Nawet najlepsza rada udzielona w złym otoczeniu może być źle zrozumiana ... , a on myśli, że coś tu reżyseruje, he, he, he...

Wiktor:
To był genialny pomysł otworzyć przychodnię na scenie teatru, w świetle rampy ... , he, he, ... najciemniej jest pod latarnią, wszyscy na to mogą patrzeć i myślą, że my coś tu gramy he, he, he ... ( w stronę widowni) Wszyscy świry jesteście. (Spogląda na zegarek) Za godzinę musimy zamknąć przychodnię, bo próba się zacznie ...

(Z lewej strony wchodzi pani z siatkami)
Janek:
Czekaj, bo idzie ta z punktem teraźniejszości w środku ...

Pani z siatkami:
A tutaj panowie jesteście? (rozgląda się) No, ładnie, ładnie ...

Wiktor:
A i pani dziś w lepszym humorze. Dalej dźwiga pani swój skarb, pępek czasu?

Pani z siatkami:
Właśnie, mój skarb. Zastanawiam się za ile i jak go sprzedać. Widzicie panowie mam - skarb, a nie mam pieniędzy. Logika nakazuje sprzedać skarb, a nie dorabiać pokątnie do emerytury, prawda? Czy któryś z panów chce kupić moją teraźniejszość?

Janek:
Przecież ona chyba nie jest na sprzedaż.

Pani z siatkami:
Proszę pana wszystko można sprzedać i wszystko można kupić, co mi pan tu będzie mówił, całe życie handlem się zajmowałam ...

Wiktor:
Ale niech pani pomyśli - ktoś kupi od pani teraźniejszość i stanie się posiadaczem dwóch teraźniejszości - rozdwojenie jaźni, podwójna osobowość - o, to jest to, co temu komuś grozi, to już nie jest życie, to totalna zagadka.

Janek:
Tak, dwie teściowe naraz ...  to straszne ... Nie, tego nie da się sprzedać. To tak jak z zegarkiem mego pradziadka, ma tylko wartość dla mnie. Oddam do komisu dadzą mi grosze, bo przecież nie chodzi, duszę mu ktoś uszkodził, ale dla mnie ma wartość ogromną. Pani teraźniejszość jest skarbem dla pani, ale nie ma wartości dla kogoś innego, ba, jest nawet przeszkodą, zawalidrogą ...

Pani z siatkami: (spogląda na siatkę, macha nią lekko, mówi przez zęby)
Czyli muszę iść dorobić. No, pędzę bo mi się kurczak rozmraża ...

Wiktor:
Czuję się coraz bardziej użyteczny, ten świat potrzebuje ludzi takich jak my, wszyscy są zagubieni, poruszają się jakby po omacku, trzepią rękami jak ćma co się pcha do ognia. Potrzebują przewodnika, duchowego idola, swoistego guru. A my to wkładamy na nasze barki ...

Janek:
Zaraz się rozczulę. Wspaniałe uczucie - pomóc komuś i to niekoniecznie bezinteresownie, wspaniałe uczucie. Ocho, nasz idol - reżyser wraca, niech sobie pomacha rękami i myśli, że nas ustawia na scenie, też się lepiej poczuje.

Reżyser: (klaszcze w dłonie)
Koniec przerwy, (mówi do Wiktora) a, jest pan tutaj. Tak, proszę usiąść za biurkiem (przegląda skrypt), tak, nie ma jeszcze naszej pacjentki?

Janek:
Zaraz ją zawołam ... (wychodzi)

Reżyser: (czyta szybko)
Wyrzut sumienia. Nie mogę przestać o nim myśleć, nawet nie wiem co z nim się stało, nigdy sobie tego nie wybaczę. Jestem teraz jak wrak statku, rzucający się na falach, ale bez macierzystego portu, nie jestem w stanie zawinąć ... (przestaje czytać, mówi). Tak powtórzymy od tej ostatniej kwestii i niech pan wrzuci tą swoją, no wie pan - co jej nie ma, bo jest między wierszami.

(wchodzi pani szukająca męża, poprawia na sobie ubranie, fryzurę, mówi roztargnionym głosem)

Pani szukająca męża:
O, już się przerwa skończyła, od którego miejsca mam zacząć ...

Wiktor:
Od końca.

Pani szukająca męża: (do Wiktora)
No i czego się pan czepia ...

Reżyser:
Spokój! Trzecia kwestia od dołu na stronie 275. Proszę bardzo - pani zaczyna.
Gdzie jest pielęgniarka? (wbiega pielęgniarka 2)

Pilęgniarka 2:
Ta joj co znowu?

Reżyser: (klepie ją)
Klaps. No zaczynamy (idzie do swojego krzesełka, mówi po drodze w stronę widowni) Jak ja lubię tę robotę ...

Pani szukająca męża: (kładzie się na leżance)
Wyrzut sumienia. Nie mogę przestać o nim myśleć, nawet nie wiem co z nim się stało, nigdy sobie tego nie wybaczę. Jestem teraz jak wrak statku, rzucający się na falach, ale bez macierzystego portu, nie jestem w stanie zawinąć ...

Wiktor:
Rozumiem, nie ma nic gorszego jak niemoc w zawijaniu ...

Reżyser: (odwraca głowę do widowni, pokazuje Wiktora palcem, śmieje się)
Niemoc w zawijaniu, he, he, he ...

(Pani szukająca męża rozkłada ręce, pyta getsem dłoni co ma dalej robić)

Reżyser:
Proszę czytać między wierszami, improwizować trochę, haftować, a potem wrócić do tekstu, no dalej, dalej ...

Pani szukająca męża:
No prawda?, nie ma nic gorszego, pan też ma z tym problemy?

Wiktor:
Wszystko mi się zawija i układa. Ale wróćmy do pani problemu. Nie może pani spać z głodu.

Pani szukająca męża:
I to jest jeszcze gorsze, ciągłe o nim myślenie i ten wyrzut, to jeszcze jako tako, ale do tego kolejna głodowa tortura, jestem na krawędzi załamania ...

Wiktor:
Co też pani mu zrobiła, że ten wyrzut drąży pani klatkę z piersiami  jak robak padłą dziczyznę?

Pani szukająca męża: (z przerażeniem)
Pan mnie rozszyfrował. Wszystkiemu winien mój pies ...

Wiktor: (unosi kciuk do góry)
Ma się to doświadczenie.

Pani szukająca męża:
Miałam kiedyś psa, straszne było bydle, ni jak nie mogłam go upilnować, stale zrywał się z łańcucha, robił szkody, a ja później tylko płać i płać, po sądach mnie włóczyli ...

Wiktor:
Trzeba było oddać dziada ...

Pani szukająca męża:
W końcu oddałam. Ale to było dopiero potem ...  ja teraz jeść nie mogę, spać nie mogę, bo ciągle o nim myślę ...

Wiktor:
O psie?

Pani szukająca męża:
Nie! O tym mężczyźnie ...

Wiktor:
Pogryzł go, i sumienie panią drąży ...

Pani szukająca męża:
Nie! To było całkiem inaczej.

Wiktor:
Proszę pani, tak do niczego nie dojdziemy, proszę zacząć od początku, a radę na pewno jakąś znajdziemy na pani problemy.

Pani szukająca męża:
Teraz znów pan mówi, żeby od początku. No dobrze. Byłam sama w domu, samiusieńka, tylko mój pies jak zwykle wył przy budzie, pilnował mnie, czułam się bezpieczna, popijałam martini z lodem, czytałam książkę i pewno się zdrzemnełam. Obudziła mnie cisza, czy wyobraża pan sobie - CISZA, przerażająca cisza, pies nie wył. Mając najgorsze przeczucia, wyszłam na dwór, pies oczywiście zerwał się z łańcucha, ale widzę, że leży przy budzie, a obok leży ... (przełyka ślinę,  kładzie ręce na piersi)

Wiktor:
Trup mężczyzny ...

Pani szukająca męża:
Nie! Mały pluszowy miś. To znaczy tak na początku pomyślałam, przestraszyłam się, skąd Rex wziął dziecięcą zabawkę, podbiegłam do niego, podnoszę ... okazało się, że to nie jest pluszowy miś ...

Wiktor:
Tylko ...

Pani szukająca męża:
Potargany, wytłamszony, wybrudzony, zagryziony mały piesek. Wiedziłam, że mój sąsiad trzymał takiego jednego, podeszłam do ogrodzenia, patrzę - buda pusta - no to myślę sobie, sąsiad mnie zabije, a potem jeszcze do sądu poda. Co tu zrobić? Co tu zrobić? Trzeba sprawę jakoś zatuszować. Wzięłam go do domu.

Wiktor:
Sąsiada?

Pani szukająca męża:
Nieee, tego zagryzionego psa! Myślę sobie co tu zrobić, przecież życia mu nie wrócę. Wtedy mój wzrok padł na doniczkę z pięknym, dorodnym kwiatkiem, co trzymałam go za oknem. Pomyślałam sobie, chociaż kwiatka mu dam za tą stratę jaką poniósł, może się tak nie wścieknie. (Wiktor podnosi się powoli z krzesła, z zaciśniętymi pięściami i obłędem w oczach, pani szukająca męża nie widzi go, podchodzącego od tyłu) Posadziłam kwiatek w wejściu do budy i na wszelki wypadek uciekłam z moim Rexem na kilka dni za miasto. (Wiktor zbliża się do bratka, wpatruje się w kwiatek, lekko gładzi dłonią) Potem okazało się, że mojego sąsiada na jakieś leczenie zabrali, wariata chyba z niego zrobili, mówili, że chciał mięsem karmić mojego bratka, nie nie mogę, moje sumienie mnie zagryzie, zadusi ...

(Wiktor dopada pani szukającej męża, rzuca się na nią i zaczyna dusić)

Wiktor:
Zadusi, zadusi, ja jestem twoim sumieniem ...

(Słychać jakieś bulgotanie pani szukającej męża, która bezskutecznie próbuje się uwolnić, kopie nogami w powietrzu)

Pani szukająca męża: (bulgocząc, chrypiąc)
Ra ... ra ... ra ... tun ... ku ...! Du ... du ... du ... si ... siiii. Wa ... wa ...

(Wiktor dociska ją kolanem do leżanki)

Wiktor: (krzyczy)
To mi całą teorię reinkarnacji przewraca do góry nogami i po co cierpiałem dla milionów? Narażałem się na policzki, zniewagi? 

(Zagląda pielęgniarka 2 i podnosi krzyk)

Pielęgniarka 2:
Ratunku!! Mordują!!

(Na scenę wpada kilka osób: Janek, pani z siatkami, pan w palcie. Pan w palcie biega pokazując furtkę w uzębieniu i wykrzykując;)

Pan w palcie:
Wolni i niezgryźliwi !!! Uczcie się, uczcie się ...

Janek: (odciąga siłą Wiktora, patrzy na zegarek, mówi do Wiktora)
Panie Wiktorku, musimy już iść, zaraz zacznie się próba, zostaw ją pan teraz, dokończysz swoją terapię w ramach regularnych godzin pracy przychodni, teraz musimy już zamykać.

(Janek bierze Wiktora pod pachę i schodzą ze sceny. Wbiega dwóch pielęgniarzy. Pani z siatkami, biega po scenie i wali wszystkich siatką po głowie. Reżyser skrada się pochylony przodem sceny, wyciąga jakieś pudełko z kieszeni i używa go jako nadajnika, mówi do pudełka patrząc w stronę publiczności;)

Reżyser:
Tu kasztan, tu kasztan, powtarzam tu kasztan, wzywam bazę, baza odezwij się, sprawa się rypła, przyślijcie posiłki, powtarzam posiłki, kasztan stop, stop skończyłem, koniec meldunku, wycofuję się ...
(wkłada pudełko do kieszeni, schodzi ze sceny. Pielęgniarze wyprowadzają po kolei wszystkich ze sceny. W trakcie całej akcji pielęgniarze wykrzykują;)

Pielęgniarze: (wykrzykują na zmianę)
Proszę iść do swoich pokoi.
Spokój!
Cisza.
Tego do izolatki.

(Na scenę wchodzi wolnym, dostojnym krokiem Profesor, Pielęgniarka 2 wyrywa się pielęgniarzowi, zrywa perukę, krzyczy do niego;)

Pielęgniarka 2/ Pani doktor: (tym razem, bez lwowskiego akcentu)
Co pan zwariował? Ręce przy sobie ...

Pielęgniarz:
Przepraszam, nie poznałem pani doktor.

(Pielęgniarz opuszcza scenę. Pozostaje, dostojny pan profesor i poprawiająca swoje ubranie i fryzurę pani doktor)

Profesor:
No pięknie, czekam na wyjaśnienia, to jest wyraźne przekroczenie kompetencji.

Pani doktor:
Ależ nic podobnego, panie profesorze. Powiedział pan, że jest pan za tym, abym wypróbowała opisywaną w literaturze nową technikę leczenia podwójnej osobowości sztuką. To było już stosowane w innych ośrodkach poza granicami, mieliśmy być pierwsi w kraju korzystający z tej metody ...

Profesor:
Jak widzę z sukcesem, z sukcesem pani koleżanko ...

Pani doktor:
Pierwsze kroki są zawsze najtrudniejsze, ale o sukcesie możemy już mówić ...

Profesor:
Uważa pani za sukces to, że mało się nie pozabijali ...

Pani doktor:
Tak, panie profesorze, uważam, że technika leczenia sztuką aktorską ma wielką przyszłośc. Sprawdziło się już leczenie muzyką, prawda? Leczenie za pomocą malarstwa, rysunku ...

Profesor: (macha ręką)
Tak, tak pani koleżanko, muzykoterapia, artterapia ... proszę mi tu wykładu nie dawać, gdzie są rezultaty pani eksperymentu ...

Pani doktor:
Według lieratury zachodniej pacjenci cierpiący na zaburzenia osobowości, rozdwojenie jaźni, a nawet różne odmiany schizofrenii reagują bardzo dobrze na leczenie sztuką aktorską. Oni nie mają kontroli, nad swoimi osobowościami, nad tym co realne i nierealne, wprowadzenie kolejnej osobowości, kolejnej jaźni, sztucznej rzeczywistości ze ściśle wyznaczonymi granicami zachowań, wymuszenie skryptem teatralnym gestów, wypowiedzi, ruchu, ba nawet wprowadzenie pewnych schematów myślenia wymaganych przez sytuację na scenie - powinno w teorii, a sprawdziło się już za granicą w praktyce, przywrócić im możliwość rozróżnienia tego co fikcyjne od tego co realne, przywrócić kontrolę nad swoimi zachowaniami, poznaniem, percepcją ...

Profesor:
Wszystko to pięknie, pani koleżanko, ale źle pani wybrała grupę eksperymentalną, chyba nie nazwie pani sukcesem tego całego zamieszania ...

Pani doktor:
Wszystko szło bardzo dobrze, powiem wręcz precyzyjnie, aż do ostatniej chwili, kiedy coś nagle wyrwało się spod kontroli, zaiskrzyło ... jeszcze nie wiem co, ale sprawdzę wszystko dokładnie, a o sukcesie, możemy już mówić ... Proszę zauważyć, że pacjent spod trójki zmienił diametralnie swoje zachowanie, nie chodzi smutny, agresywny, szukając swojego złotego zęba. Jest spokojny, zadowolony, jakiś dumny, zaakceptował swoją sytuację, nie przejmuje się swoją stratą, uszczerbkiem kosmetycznym, nie interesuje go nawet protetyka, ...
A pacjent spod piątki nie ma już manii prześladowczej. Twierdzi, że to wszystko gra jego podświadomości i kobieca intuicja. Pacjentka spod jedenastki - proszę, dopiero w ostatniej chwili straciła kontrolę nad swoim postępowaniem i zaczęła okładać innych siatką ...

Profesor:
Zaraz, to ta, co notorycznie napadała ludzi w różnych odludnych uliczkach, ogłuszała zamrożonym kurczakiem po głowie i ograbiała z oszczędności, twierdząc, że musi dorobić ...

Pani doktor:
Tak, panie profesorze, to ona. Oczywiści podmieniliśmy jej kurczaka, a podłożyliśmy zwykłą piłkę gumową, to dla bezpieczeństwa pozostałych pacjentów. Wkładała siatkę do zamrażalnika na noc, a potem wychodziła z nią na oddział i proszę zauważyć, że w ostatnim okresie nie uderzyła nikogo, wprost odwrotnie, stała się niezwykle sympatyczna dla innych pacjentów, dużo z nimi rozmawia, przypomniała sobie o swoim wcześniejszym fachu, handlu detalicznym ... Ja tu widzę wyraźny sukces, to trzeba kontynuować, panie profesorze ...

Profesor:
Nie w tej chwili. Proszę dostarczyć mi więcej odbitek, więcej doniesień naukowych na ten temat, muszę to wszystko przejrzeć, a potem być może zainicjuję szereg eksperymentów w tej dziedzinie. O tym pani niepowodzeniu zapominamy, pani koleżanko. Tak, ewentualnie miałbym pomysł, na pewną sztukę. Mam nadzieję, że pani doktor przyłączy się do mojego eksperymentu ...

Pani doktor:
Oczywiście panie profesorze, miał pan wspaniały pomysł, to będzie pionierskie przedsięwzięcie ...

Profesor: (skromnie)
Dziękuję, dziękuję pani koleżanko. Proszę o wszystkie odbitki, jutro rano na moim biurku.

Pani doktor:
Oczywiście, panie profesorze. (wychodzi)

(Profesor zostaje sam, wyjmuje z kieszeni pudełko papierosów, wyciąga jednego papierosa, postukuje filtrem w pudełko, zastanawia się przez chwilę, poczym przybliża do ust pudełko i zaczyna mówić;)

Profesor:
Kasztan, kasztan odezwij się, tu baza, powtarzam tu baza. 

(Po drugiej stronie sceny pojawia się reżyser z pudełkiem przy ustach, mówi do pudełka, nie patrzą na siebie, ale w stronę publiczności, są zamyśleni)

Reżyser:
Tu kasztan, tu kasztan, słucham baza, jestem na nasłuchu ...

Profesor:
Baza gratuluje pomyślnego zakończenia akcji. Próba zorganizowania spisku nie powiodła się, powtarzam nie powiodła się. Przejmujemy kontrolę nad spiskiem. Baza stop, stop. Koniec przekazu.

Reżyser:
Tu kasztan, tu kasztan, zrozumiałem, kasztan stop, koniec przekazu.

(Schodzą ze sceny w dwóch przeciwnych kierunkach. Z głębi sceny wolnym krokiem wchodzą Wiktot i Janek, rozglądają się)

Janek:
Poszli już. Ciężkie mamy przypadki w tej chwili pod obserwacją. Już człowiek myśli, że wgryzł się, wbił w ich świadomość, rozszyfrował przyczyny konkretnych zachowań, wdrążył pierwsze praktyki terapeutyczne, a tu ... (załamuje ręce).

Wiktor:
Beznadziejne przypadki, (smętnie kiwa głową)  ale nie należy się załamywać. Nic łatwo nie przychodzi. No, do roboty. Mamy trzy godziny do kolejnej próby teatru. (Woła w stronę widowni) Następny proszę ...
 
 

K U R T Y  N A


Osoby:
Wiktor
Janek
Pani z siatkami
Pan w palcie
Reżyser
Mężczyzna 1 / Pielęgniarz 1
Mężczyzna 2 / Pielęgniarz 2
Pielęgniarka 1 / Pani szukająca męża
Pielęgniarka 2 / Pani doktor / Przechodząca kobieta
Profesor

Copyright 
2001-2003 Wszelkie prawa  zastrzeżone. Grzegorz Górski